Personalia ratujących: Stanisław Kwieciński
Miejsce działania: Wiśniowa, Kalembina
Uratowani: Regina Landesdorfer, Irena Landesdorfer (Bau)
Dla mieszkańców Kalembiny, Wiśniowej i Strzyżowa, Irena Głowacz była zwykłą nastolatką. Wiedziano, że wraz z matką Zofią, pojawiły się niespodziewanie w Kalembinie w pierwszych miesiącach 1943 r. Przez chwilę mieszkały u znajomego, Stanisława Kwiecińskiego, a następnie przeniosły się do wynajętego w Wiśniowej mieszkania. Obie chodziły do kościoła i zaczęły być rozpoznawane w okolicy. Podsycane przez nie plotki głosiły, że ich rodzina była zaangażowana w ruch oporu w Krakowie. Po aresztowaniach najbliższych nie chciały czekać, aż same trafią w ręce Niemców i uciekły, w wydawało się spokojniejsze miejsce. Jednak wkrótce cała okolica plotkowała, że mogą one być Żydówkami. Niedługo wcześniej z powodu podobnych plotek z pobliskiego Kozłówka uciekać musiała Michalina Sudyk. Ta dwudziestolatka wychowywała chłopczyka, który miał być jej nieślubnym dzieckiem. W okolicy rozniosła się jednak wieść, że jest to dziecko żydowskie i tylko kwestią czasu było, kiedy te pogłoski trafią do niemieckich żandarmów. Jej zniknięcie potwierdziło te plotki, jednak dla niej było zbawienne – wyjeżdżając ocaliła życie swoje i dziecka – Mariana Góreckiego z Borysławia, oddanego jej pod opiekę przez żydowskich rodziców. Ta typowa dla okupowanej Polski atmosfera zastraszenia podsycana obecnością konfidentów, granatowej policji i niemieckich żandarmów była największym koszmarem dla Polaków, którzy pomagali Żydom i dla Żydów, którzy starali się przeżyć.
Irena i Zofia rzeczywiście miały czego się obawiać. Ich prawdziwe nazwisko brzmiało Landesdorfer. Irena (ur. 1929) była jedyną córką Samuela i Reginy. Jej matka dostała fałszywe dokumenty stwierdzające, że nazywa się Zofia Głowacz w trakcie pobytu we wsi Koszyce koło Krakowa. Mieszkała tam od 1940 r. wraz z córką i obie zdążyły nawiązać liczne kontakty. Jej mąż przedostał się na sowiecką stronę okupacyjnej granicy, jednak wkrótce został zesłany do Kazachstanu, gdzie zmarł na tyfus.
Kiedy w listopadzie 1942 r. w Koszycach Niemcy likwidowali getto, Irena i Regina znalazły tymczasowe schronienie w stodole. Właścicielka obiecała im możliwość ukrycia się tam, jednak po dwóch dniach zmieniła zdanie i wyrzuciła je. Zrezygnowane, chciały zgłosić się do transportu którego ostatecznym celem był obóz zagłady. W ostatniej chwili od tego kroku odwiódł je napotkany przypadkowo kolega Ireny – siedemnastoletni Zbigniew Bolt. Obiecał im zorganizowanie pomocy, jednak pozostawanie w Koszycach było dla kobiet zbyt niebezpieczne. Należało im znaleźć inne miejsce pobytu. W teorii było to dość łatwe – matka Zbigniewa pochodziła z Podkarpacia, w Kalembinie mieszkał jej brat – Stanisław Kwieciński który pracował jako urzędnik w pobliskim Strzyżowie. Ustalono, że Irena i Regina znikną z Koszyc a w międzyczasie wuj Zbigniewa przygotuje miejsce na przyjęcie uciekinierek. Regina miała już dokumenty więc licząc na szczęście wyruszyły w drogę. Tymczasowym schronieniem dla nich miała być wioska Osielec koło Makowa Podhalańkiego. Jednak w trakcie pobytu tam Irena została rozpoznana przez księdza, który pracował w szkole, do której uczęszczała w Krakowie. Obie musiały natychmiast uciekać. Pamiętając o schronieniu w Kalembinie, wyruszyły w drogę, nie uprzedzając nikogo.
W zimowy dzień na początku 1943 r. pod dom Stanisława Kwiecińskiego zajechały sanie. Do jego drzwi zapukała matka i córka, uważnie obserwowane przez woźnicę. Stanisław otwierając drzwi od razu zorientował się w sytuacji i pomimo zaskoczenia ciepło przywitał, jakoby spodziewanych, gości. Przedstawienie odegrane na użytek furmana było na tyle przekonujące, że nie wzbudziło żadnych podejrzeń.
Kiedy Regina i Irena pojawiły się w Kalembinie, okolica żyła obławą urządzoną w lesie Herby. W kompleksie leśnym na wzgórzach niecałe 5 km od ich nowego miejsca pobytu ukrywało się około 100 Żydów, którzy ratując życie uciekli z pobliskich miejscowości. Tak duże skupisko wygnańców nie mogło ujść uwadze Niemców. Raz po raz organizowali oni obławy – po tej z początku 1943 r. chwalili się, że dzięki odważnej postawie żandarmów zniszczyli 6 bunkrów żydowskich, w których zabili 42 osoby. Jednak wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie wszyscy Żydzi zginęli. Wielu wciąż ukrywało się w lasach, w nocy przychodząc po żywność do wsi położonych na jego obrzeżach. Inni znaleźli schronienie w polskich domach – żyjąc w ukryciu w przeróżnych kryjówkach, a część, dzięki fałszywym dokumentom, funkcjonując jako Polacy – tak jak rówieśniczka Ireny – Fryda Kracher (Krahler) z Cieszyny. Dzięki pomocy Kazimierza Pelca i Tadeusza Błażejowskiego udało jej się przetrwać wojnę w Kalembinie – znana tam była pod przybranym nazwiskiem Maria Majcherowicz. Obie nastolatki ukrywające swoją prawdziwą tożsamość połączyła w trakcie okupacji dozgonna przyjaźń.
Dom Kwiecińskiego był zbyt mały by pomieścić dodatkowych gości – toteż po kilku dniach wynajął on Irenie i Zofii dom w Wiśniowej. Udało mu się zdobyć dla nastolatki dokumenty co pozwoliło im żyć w miarę normlanie. Wtopienie się w polskie, wiejskie środowisko wydawało się im łatwe. Pochodziły z nieortodoksyjnej rodziny, doskonale znały język polski i polską kulturę, potrafiły się również odnaleźć w świecie religii katolickiej. Irena śpiewała nawet w chórze kościelnym. Jednak wkrótce okazało się, że to zbyt mało żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ludzie u których mieszkały powiedzieli im, że w kościele zauważono, że Zofia nie potrafi się poprawnie modlić ani używać różańca. Plotki zaczęły się rozchodzić. W międzyczasie w okolicą wstrząsnęła kolejna obława na ukrywających się na wzgórzach Żydów. 28 II 1943 r. niemiecka żandarmeria wraz z granatową policją dysponując mapą z naniesionymi kryjówkami i prowadzone przez polskiego przewodnika trafiły na schronienia Żydów. Zginęło ponad 30 osób, w tym kilkoro dzieci a do polskich domów trafiły kolejne osoby którym udało się przeżyć masakrę. Przykładowo – do rodziny Puców w Markuszowej trafiła czteroosobowa rodzina – gospodarze przygarnęli i uratowali córkę Ajzyka Diamanta. Jednak Niemcy ciągle przypominając o tym, że za ukrywanie Żydów grozi kara śmierci a za zatajenie wiedzy o ukrywaniu w najlepszym razie obóz koncentracyjny często osiągali zamierzony skutek. Polacy bali się donosicieli i represji jakie mogli oni sprowadzić.
Oprócz Żydów w okolicy pojawiali się zbiegli jeńcy radzieccy a swoje działania prowadziło polskie podziemie. Wszystko to składało się na obraz sytuacji w rejonie Wiśniowej w 1943 r. Z tego co dzieje się na jego terenie doskonale zdawał sobie sprawę komendant granatowej policji na tą miejscowość – Mieczysław Świrski. 17 III zapowiedział wobec Niemców, że spacyfikuje teren, nawet jeśli musiałby spalić kilka domów. Pośrednio ofiarą budowanej w ten sposób atmosfery strachu padła Regina – wolała zgłosić się na roboty do Niemiec, niż ryzykować życie swoje i córki zostając w Wiśniowej. Osamotniona Irena wróciła tymczasowo do Kalembiny, do Kwiecińskiego.
Lato 1943 r. to kolejne akcje sił okupanta. Doskonale znani w okolicy niemieccy żandarmi zastrzelili 3 lipca 1943 r. w Kozłówku i Markuszowej 6 Polaków za udzielanie pomocy ukrywającym się Żydom. Ta akcja uświadomiła wszystkim jakie konsekwencje czekają ludzi którzy zaangażowali się we wspieranie Żydów. Mroczna, okupacyjna rzeczywistość dawała o sobie ciągle znać. Granatowa policja niekiedy ostrzegała pomagających, że pojawiają się na nich donosy a z drugiej strony przeprowadzała rewizje w domach w poszukiwaniu ukrywających się Żydów. Równie niejednoznacznie zachowywali się ratujący: Eugeniusz Niedziela który ukrywał w swoim domu w Markuszowej 10 osób dostarczył granatowej policji informacji na temat trójki innych ukrywających się Żydów. Co więcej, według powojennych zeznań sam uczestniczył w akcji która zakończyła się śmiercią dwójki z nich. Więc kiedy z domu w Kalembinie granatowi policjanci wyciągali Irenę Głowacz, zarówno ona jak i jej opiekun mogli spodziewać się najgorszego.
Stanisław Kwieciński nie został aresztowany wraz z nią. Gdy minął pierwszy szok, pobiegł za policjantami. Irena zapamiętała tą scenę z okrzykami jej opiekuna: Czego chcecie? To tylko dziewczynka! Nie jest Żydówką! W odpowiedzi otrzymał cios w głowę kolbą karabinu, nakaz powrotu do domu i siedzenia cicho, bo inaczej w najlepszym wypadku jego dom spłonie, a on sam wyląduje w obozie koncentracyjnym.
W akcji uczestniczyło dwóch policjantów z Wiśniowej. Jeden miał odprowadzić Irenę na posterunek a drugi musiał zająć się pilnowaniem ludzi zgromadzonych przez Niemców do wywiezienia na roboty do Rzeszy. W czasie drogi dziewczynka nagle otrzymała od eskortującego zaskakującą propozycję: ja muszę obserwować tą stronę, więc jeśli chcesz sobie iść, to tego nie zauważę. Ile roztropności i odwagi wymagało zostanie z policjantem można sobie tylko wyobrazić. Było to na pozór idealne rozwiązanie. Irena doskonale wiedziała, że ucieczka od polskiego, granatowego policjanta mogła się udać. Jednak poskutkowałoby to zwróceniem uwagi władz na Stanisława i upewniło wszystkich w przekonaniu, że ona sama jest Żydówką. Policjant usłyszał w odpowiedzi tylko: zostaję, nie mam nic do ukrycia.
W ten sposób Irena wylądowała na posterunku w Wiśniowej, jak zapamiętała wyglądał on bardziej jak kurnik, z żywymi kurczakami ale i kratami w oknach. Jej przesłuchanie prowadził niemiecki żandarm mówiący po polsku. Możliwe, że trafiła na osławionego Karla Leopolda Perschkego „Peszkę”, który osobiście zastrzelił wielu Żydów i Polaków. Przesłuchujący jednak nie zauważył nic dziwnego w jej odpowiedziach ani zachowaniu, mimo to Irena pozostała w areszcie do wyjaśnienia jej tożsamości. Po dwóch dniach bezczynnego siedzenia w Wiśniowej udało jej się zmusić do rozmowy dowódcę posterunku. Bezczelnie stwierdziła, że nie może tak dłużej siedzieć, niech albo coś z nią zrobią albo wypuszczą. Policjant pozwolił jej wyjść, jednak zatrzymał jej dokumenty do sprawdzenia i nakazał codziennie meldować się o 10 rano. Pewnego dnia weszła w tym celu na posterunek który okazał się być wypełniony Niemcami szykującymi się do kolejnej akcji. Nawet szef granatowej policji przeraził się widząc ją wkraczającą do budynku i nakazał jej znikać. Można tylko domniemywać, że domyślając się pochodzenia Ireny nie chciał doprowadzić do jej śmierci. Mógł bardzo łatwo sprawdzić pochodzenie dokumentów i wykryć fałszerstwo, jednak tego nie zrobił. Natomiast przetrzymując papiery i nakazując jej stawiennictwo na posterunku sprawiał pozory działania – w razie niemieckiej kontroli mógł wykazać, że nie jest bierny.
W ten sposób Irena utknęła. Jej matka trafiła do Rzeszy, ona nie miała dokumentów i nie mogła pracować. Nie miała również pieniędzy i nie chciała być całkowicie zależna od Stanisława i innych ludzi którzy się nią opiekowali. Niepewna co robić dalej, poszła do kościoła i w trakcie spowiedzi powiedziała księdzu, że jest ukrywającą się Żydówką. Tym księdzem był prawdopodobnie proboszcz z Niewodnej, Maciej Dudek. Poszedł on na posterunek do Wiśniowej w jej sprawie. Poświadczył za Irenę mówiąc, że zna jej rodzinę i nie jest ona Żydówką. Kiedy nastolatka po raz kolejny pojawiła się na posterunku komendant policji oddał jej dokumenty. Dzięki temu mogła zacząć dorabiać wykładając towary w lokalnym sklepiku. Jako osoba sprawdzona przez policję nie była już niepokojona do końca okupacji. Irena nie zdążyła zapytać księdza o to, dlaczego wstawił się za nią – duszpasterz nagle zniknął – musiał ukrywać się, jako osoba zaangażowana w konspirację i tajne nauczanie.
Jak po latach stwierdziła Irena wracając we wspomnieniach do tego wydarzenia:
tu i ówdzie trafiali się Polacy, którzy nigdy nie ryzykowaliby życia żeby ratować Żydów, pomimo to jednym czy dwoma drobnymi gestami pomagali ocalić komuś życie.
Kiedy okupacja się skończyła Irena poszła do nowo otwartej szkoły średniej w Strzyżowie. Mieszkała w tamtejszej bursie i dorabiała udzielaniem korepetycji.
W czerwcu 1945 r. z pociągu na stacji Strzyżów wysiadła jej matka. Udało jej się przeżyć w Rzeszy i wróciła po córkę. Obie zniknęły z Podkarpacia już na zawsze – wróciły do rodzinnego Krakowa. Po pewnym czasie wyjechały do sióstr Reginy – do USA. Irena poślubiła tam w 1948 r. pochodzącego z Krakowa Marcela Bau, który tak jak ona ocalał z Zagłady.
Para ułożyła sobie życie w West Orange w New Jersey. W tej samej miejscowości mieszkała do śmierci w 2013 r. jej przyjaciółka poznana w czasie wojny – Phyllis Fries czyli Fryda Kracher.
Zarówno Satnisław Kwieciński jak i Zbigniew Bolt zostali uhonorowani tytułami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata